W 2000 r. sejm wprowadził karalność za posiadanie trawki. Od tego roku każdy posiadacz cannabis nawet w niewielkiej ilości i na własny użytek mógł pójść do więzienia. Równo dekadę później rząd Tuska wypowiedział wojnę dopalaczom. Pozamykano sklepy, a sprzedawców zaczęły ścigać instytucje państwowe. Politykom wydawało się, że problem używania substancji psychoaktywnych został raz na zawsze rozwiązany.
Politycy byli w dużym błędzie. Dopalacze po krótkim „knock-downie” powróciły na rynek. W chwili obecnej są powszechnie dostępne. Wystarczy użyć wyszukiwarki „google” i od razu wyskakują dziesiątki stron, przez które można kupić odczynniki chemiczne. Poza tym w wielu centrach miast dopalacze można kupić w sklepach stacjonarnych. Ironia losu jest to, że nikt ich sprzedaży dalej nie kontroluje. Sprzedawca dopalaczy nie pyta o dowód osobisty. Dopalacze może kupić nawet dziecko.
Wśród dopalaczy poważne miejsce zajmują odczynniki chemiczne imitujące trawkę (dopalacze marihuanopodobne). Z tym, że te odczynniki nie są trawką. Taki Am-2201 potrafi po dwóch buchach wywoływać ataki paniki, drgawki i wymioty. Wiele osób przeżycia po nim opisywało jako koszmarne.
W tym samym czasie politycy pozostają głusi na argumenty dotyczące cannabis. Nie obchodzi ich specjalnie, że jest to narkotyk, którego użycie niesie niewielki poziom ryzyka. Naukowcy już dawno udowodnili, że o wiele bardziej ryzykowne jest używanie alkoholu. Pomija się właściwości medyczne. Wiele osób po chemioterapii lub ze stwardnieniem rozsianym musi cierpieć. Okazuje się, że konwencjonalna medycyna nie wystarcza w ich leczeniu. Politykom z trudnością przychodzi łączenie nielegalnego statusu cannabis z rozwojem mafii narkotykowych. Nie widzą, że handel narkotykami stanowi główne źródło dochodów grup przestępczych. A jak już zauważą do czego doprowadzili, to proponują…zaostrzenie kar.
Jak to wyjaśnić? Chyba tylko tym, że politycy są pod wpływem dopalaczy. Tych najcięższych.