Prawidłowo zrobione wyglądają najczęściej jak niepozorny plaster, przypominający nieco miód. Mają przy tym od… 7% do 90% zawartości THC (!). Nawet ludzie jarający Mary Jane latami często twierdzą, że paląc daby czuli się mniej więcej tak, jak za pierwszym razem kiedy palili trawkę, wiele, wiele lat temu. A najlepsze jest to, że ów koncentrat można dość łatwo przygotować w domu samemu. Wystarczy mieć… prostownicę do włosów (jak widać dobrze jest mieć dziewczynę, choćby po to!).
Daby (z angielskiego dabs) znane są także pod innymi nazwami (czasem – ale nie zawsze – nazwy te wskazują na proces w wyniku którego otrzymało się koncentrat, metod jest bowiem kilka): miód/olej miodowy (honey oil), wosku/oleju woskowego (wax oil). Niektórzy Amerykanie używają także określeń, które u nas na pewno się nie przyjmą: shatter (w wolnym tłumaczeniu „roztrzaskiwacz”) lub budder (trudno to nawet przetłumaczyć, sformułowanie pochodzi od słowa ‚bud’, czyli ‚pąk’). Możecie się także spotkać z nazwą butanowy olej haszyszowy (butane hash oil – BHO), która się wzięła stąd, że jest to jedna z pierwszych i wciąż popularnych metod wyrabiania dabów (jest bardzo efektywna). Od kilku lat bardzo gwałtownie rośnie wzięcie jakim się cieszą te koncentraty w USA, gdzie można je kupić w sklepach z marihuaną (oczywiście tylko w kilku stanach), ale także w prosty sposób samodzielnie zrobić.
W szpitalu przez Mary Jane…
Wbrew pozorom ta stosunkowo nowa forma skoncentrowanej marihuany nie wszystkich palaczy cieszy. Niektórzy aktywiści obawiają się, że daby mogą blokować wysiłki mające na celu legalizację/depenalizację marihuany. Powód jest prosty: daby są tak mocnymi koncentratami, że w Stanach Zjednoczonych co roku pokaźna ilość osób ląduje na skutek przedawkowania ich (!!!) na oddziałach ratunkowych (nikt się jeszcze nie przekręcił, bo to prawdopodobnie niemożliwe, natomiast są to tak duże dawki, że ludzie nieraz tracą przytomność). Coś – wydawałoby się – nie do pomyślenia w przypadku marihuany, prawda? Dzieje się tak, bo wielu nawet bardzo doświadczonych palaczy w pierwszym kontakcie nie docenia ich siły. Daby są bardzo niepozorne – to w końcu maleńkie, niewinnie wyglądające żółtawe plastry (jeżeli sami musielibyście kiedyś zbić za mocną fazę i chcielibyście to zrobić bez „wycieczki do szpitala” zapraszamy do tego tekstu).
„The house, the house is on fire!”
Innym powodem, który nastawił niektórych palaczy negatywnie do dabów jest to, że na potrzeby domowe wyrabia się je często nie za pomocą prostownicy do włosów (to dość nowa metoda, można dzięki niej uzyskać olej ROSIN o stężeniu nawet nieco powyżej 70% THC), tylko „nieco” bardziej niebezpiecznych metod, które pozwalają na produkty o stężeniu nawet ok. 90% THC. Używa się do tego butanu, który jak powszechnie wiadomo jest łatwopalnym i mało stabilnym gazem. Wielu Amerykanów wypełniało rurę ze stali nierdzewnej marihuaną i przewiewało ją butanem, ta niby prosta operacja nie raz i nie dwa zakończyła się wybuchem i rodzinną tragedią. Zdecydowanie nie polecamy tego typu zabawy, ale jeśli koniecznie będziecie chcieli coś takiego spróbować, to bez problemu znajdziecie filmiki instruktażowe na YouTube. Pamiętajcie wtedy przynajmniej jednak o tym, by użyć butanu o odpowiedniej jakości . Jeżeli do procesu użyjecie „byle czego, co pierwsze w łapę wpadnie” uzyskacie mocno zanieczyszczony i mocno niezdrowy towar (a nawet przy dobrej jakości rozpuszczalniku uzyskany stuff będzie miej przyjazny dla waszego organizmu niż ten sporządzony za pomocą prostownicy).
Prostownica twojej dziewczyny i ty
Przygotowanie dabów tą metodą jest bajecznie proste a zarazem nieporównywalnie bardziej bezpieczne, bo jest to metoda bezrozpuszczalnikowa. Bierzesz pokaźną ilość gandzi i ugniatasz ją w bryłkę. Następnie umieszczasz pomiędzy pergaminem. Można tu zastosować najzwyklejszy papier pergaminowy (najlepiej kuchenny – przystosowany do pieczenia i kontaktu z żywnością) . Całość następnie wkładasz pomiędzy lokówkę (powinna być ustawiona na średni lub niski poziom ciepła. Jeśli ustawisz ją na max ryzykujesz spaleniem i zmarnowaniem towaru) i ugniatamy przez ok. 5 sekund. Operację warto kilka razy powtórzyć.
W jej wyniku z naszego zielska powinna wypłynąć mała i bardzo niepozorna żółtawa kropla oleju ROSIN (czyt. ‚rozin’) o gęstości miodu lub żywic (czasem bywa nieco zabrudzona na zielono) – to jest właśnie nasz skoncentrowany dab (najlepiej zgarnąć to z papieru czymś w rodzaju raspatora, ale w braku czegoś lepszego zwykły gwóźdź też się sprawdzi). Voila, to wszystko, wasz dab jest gotowy do jarania (jeżeli czegoś nie zrozumieliście możecie jeszcze zerknąć na poniższy filmik)!
Powstaje oczywiście teraz pytanie „za pomocą czego to się pali?”. Tu rozwiązania są dwa.
Sprzęt do dabów
Najwłaściwiej byłoby palić daby w specjalnie do tego przygotowanych urządzeniach nazywanych ‚dab rig’. Są to swego rodzaju waporyzatory, które od jakiegoś czasu można nabyć także i w Polsce. Na razie nie są zbyt popularne ze względu na swe relatywnie wysokie ceny.
Wielu miłośników Mary Jane wybiera jednak bardziej ekonomiczną alternatywę: przerabiają oni swoje bonga, tak aby nadawały się do dabów. Nie jest to trudne. Najprostszy i najbardziej przystępny sposób jak to zrobić dobrze przedstawia poniższy filmik instruktażowy na YouTube.
Nie tylko mocna faza
Warto jeszcze krótko wspomnieć o „pobocznych” zaletach dabów, bo ich atutem jest nie tylko wyższe stężenie THC. Jak w przypadku każdego koncentratu marihuana przyswajana w ten sposób jest po prostu czystsza i nie narażamy też naszego organizmu na typowe nieprzyjemności związane z paleniem jointa. Szybciej też osiągniemy stan upalenia.
Daby jako sposób przyswajania Mary Jane są podobno także często wybierane przez ludzi, którzy gandzię stosują w celach medycznych. Pozwalają one bowiem w relatywnie łatwy sposób na skonsumowanie dużej dawki tego, co danej osobie jest potrzebne.
Przechowywanie
Co prawda większość z was daby będzie chciała spalić od razu po ich przygotowaniu, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by tak przygotowane plastry zmagazynować i zachować na później. Oczywiście to, że są małe i zupełnie niepodobne do paczuszki z marihuaną jest tutaj dużą zaletą. Najlepiej do ich przechowania nadają się silikonowe pudełeczka (plaster nie przyklei się do ścianek), ale w razie czego szklane lub plastikowe powinny w zupełności wystarczyć (nawet sklepy w USA stosują z reguły plastik ze względu na różnicę w kosztach opakowania).
To „przyszłość marihuany”?
I na koniec ciekawostka: podobno w USA marihuanowe koncentraty, w tym daby, stanowią w chwili obecnej zazwyczaj od 30% do 50% sprzedawanych w konopnych sklepach produktów. To dużo i pewnie ten wskaźnik z roku na rok będzie rosnąć. Dlatego coraz więcej osób uważa, że to właśnie koncentraty stanowią przyszłość marihuany. Zwykłego jointa pewnie nigdy nie zastąpią, bo to rzecz kultowa, ale każdemu, kto się będzie chciał w łatwy sposób mocno i szybko upalić dadzą taką możliwość. I chwała im za to.