Wyobraź sobie, że przychodzisz po pracy do domu, zdejmujesz swoją gandziową „smart-bluzę” (mierzącą m. in. poziom THC w twoim organizmie i mającą wbudowany w rękaw waporyzer), a w progu wita cię twoja dziewczyna. W ręku trzyma marihuanowy wibrator i mówi: „zabawmy się!”. Żeby było jeszcze bardziej „konopnie” użyjecie do tego lubrykanta na bazie Mary Jane. Szalona, popaprana wizja? Zgodzę się. Ale jak najbardziej możliwa do zrealizowania. Repertuar rzeczy jakie można kupić w związku z zielskiem zaczyna być naprawdę wybujały. I momentami po prostu dziwny. Bardzo dziwny.
Kiedyś jeśli ktoś chciał mieć jakiś gadżet związany z jaraniem gandzi, to kupował po prostu koszulkę z nieśmiertelnym Bobym Marleyem, czy charakterystycznym zielonym liściem (o to już było trudniej i chodzili w takich bluzach początkowo tylko najodważniejsi). Ale konopny świat w ostatnich latach się bardzo mocno zmienia, można kupić coraz więcej produktów bazujących na gandzi, bądź z nią luźniej związanych, które nie służą do jarania. I jeżeli tylko mamy taki kaprys możemy otoczyć się nieprzebraną masą rzeczy, które będą nam nasuwać nasz ulubiony nałóg. Fakt – łatwiej o nie w krajach, które zalegalizowały rekreacyjne palenie, ale sporą część z nich można bez problemu zupełnie legalnie sprowadzić do Polski. Wystarczy tylko ustalić (np. wysłać zapytanie sprzedawcom) czy zawierają to – zdaniem polityków – groźne, straszne i przerażające THC.
Nie będziemy tu omawiać wszystkiego co można nabyć. Skupmy się na tych najbardziej dziwnych gadżetach, przy których oglądaniu człowiek się uśmiecha i pyta sam siebie z niedowierzaniem: „ale że co?! Pokręciło ich…”.
1. Marihuanowy czopek do miejsc intymnych
Panie i panowie… a raczej tylko panie. Od teraz gandzia będzie mogła wam towarzyszyć przez cały czas w tych „trudnych dniach”. Pewna firma z Kalifornii postanowiła wyprodukować czopek (w wielu angielskojęzycznych artykułach można się spotkać z mylnym stwierdzeniem, że chodzi nie o globulkę, tylko o rodzaj wkładki higienicznej, bo producent wpadł na „genialny” pomysł nazwania tego „marihuanowym tamponem”) zawierający ekstrakt z zioła, bogaty zarówno w THC (240 mg), jak i CBD (40 mg). Wg producentów to pierwsze ma działać w pochwie przeciwbólowo, to drugie przeciwzapalnie. Koszt zestawu czterech czopków (przypuszczalnie wystarczających na jeden cykl) to, bagatela(!) 44 $, czyli całkiem sporo, nawet dla Amerykanów. Brzydkie, nieciekawe, białe pudełko dostaje się gratis.
Czy to działa i jak to de facto działa na razie trudno powiedzieć, bo jak do tej pory bardzo niewiele kobiet miało to… ekhm… między nogami.
Teraz kolejna rzecz, która może wylądować między udami pań. Choć tym razem radość z tego będą mieli także ich mężczyźni.
2. Marihuanowy wibrator
Ten hałaśliwy, bzyczący z różnym natężeniem gadżet ma pokaźną listę funkcji i trybów i możliwości zaspokojenia erotycznych kaprysów swojej właścicielki zdaje się nie odbiegać od bardziej „normalnie” wyglądających sprzętów tego typu. Producent reklamuje go m. in. hasłem, które można przetłumaczyć, jako „gandziowy podkręcacz, nakręczacz”. Trudno mu się nie przyglądać z uśmiechem rozbawienia, natrafiając na takie słowne „zachęty”. To rozbawienie jeszcze wzrasta, gdy się trafi na słowa jednej z pań, która zachęca do kupna monstrualnego liścia wychwalając jak się nim dobrze masuje… mięśnie twarzy, czy szyję (próbował ktoś na serio to robić wibratorem?). Owa pani twierdzi także, że jest to świetna broń przeciw migrenom.
W gruncie rzeczy „Ganja vibes” to zwykły wibrator, wyglądający raczej dość groteskowo. Ale jeżeli komuś odpowiada taka estetyka i kręci go możliwość erotycznej zabawy z przerośniętym, „konopnym ziółkiem” to czemu nie? Za przyjemność obcowania z tym urządzeniem trzeba zapłacić niecałe 80 $. Nie powinno być żadnego problemu ze sprowadzeniem tego do naszego kraju.
3. Lubrykant na bazie gandzi
Skoro cały czas krążymy wokół stref intymnych to wypada jeszcze wspomnieć o tym produkcie. Bliss – bo tak nazywa się omawiana rzecz jest trochę może zbyt pompatycznie reklamowany przez swoich twórców jako naturalny lubrykant (info dla „nieopierzonych” facetów: tak nazywa się środki, które część kobiet stosuje dopochwowo – w celu nawilżenia – gdy zdarza się partnerowi „zapomnieć” o grze wstępnej) stworzony przez kobietę dla kobiet. Ma on zapewnić „słabszej płci” nowy wymiar erotycznej przyjemności i intensywne orgazmy.
O dziwo jego całkiem niedawnej premierze nie towarzyszyły sensacyjne doniesienia prasowe o magicznym, nowym produkcie, pozwalającym na niezwykłe „chwile uniesień”. Bezpieczniej jest więc przyjąć, że ten środek nawilżający od innych produktów tego typu, aż tak znowu się nie odróżnia. Omawiany lubrykant bazuje na nasączonym wyciągiem z marihuany olejku kokosowym i maśle kakaowym. 2 ml dawka zawiera 10 mg THC. Cena podstawowego zestawu to 15 $. Warto?
4. „Bluza, którą się pali”
Na rynku nowinek technologicznych mniej więcej 1, 2 lata temu zaczęły się pojawiać tzw. inteligentne „ubrania” (oryg. „smart wearables”). Większość z was zna już pewnie smartwatche i różnego rodzaju opaski, ale może nie wiecie, że wiele firm pracuje nad „inteligentnymi” bluzami czy spodniami. Rzeczy te mają być w stanie mierzyć różne rzeczy (np. puls, potliwość, czy to ile kroków dzisiaj przeszliśmy). Ich materiał ma się dopasowywać do kształtów naszego ciała, a do tego będą mogły mieć różne elektroniczne urządzenia wbudowane w siebie na stałe. Nad czymś w tym stylu pracuje także kilka „gandziowych” firm. Jedną z nich jest Hood Horkerz, które w tej chwili sprzedaje bluzy z wbudowanym w rękaw sprzętem do jarania. Przypuszczalnie przyszłe modele będą dodatkowo w stanie zmierzyć np. poziom THC w naszym organizmie. Jeśli komuś nie szkoda ok. 125-150 $ może rozważyć zakup takiego „cudeńka”. Ciekawe jak z praniem takiego czegoś…
5. Marihuanowe gogle
Ta rzecz odstaje od wspomnianych wyżej produktów, bo została stworzona głównie po to, by zakupywały ją różne instytucje, a nie prywatne osoby, ale nie mogłem o niej nie wspomnieć. To jaskrawy przykład na to, że nie zawsze innowacje „pchają” świat do przodu, a część z nich jest po prostu dowodem ludzkiej głupoty. Marihuanowe gogle to rzecz zainspirowana modnymi goglami VR w rodzaju Oculusa. Z tą różnicą, że pokazują one świat marihuany bez jarania. A dokładniej wszystkie zagrożenia wypływające z palenia, o których nie wiedzą nie-palacze i z których być może nie zdają sobie sprawy nawet palacze – otumanieni przecież przez zioło. Ten wspaniały produkt „czarnej propagandy” zdążyło już zjechać sporo piszących o Mary Jane angielskojęzycznych portali. Możecie sobie na YouTube zobaczyć filmiki pokazujące jak te gogle działają w akcji.
Sami oceńcie ile te sztuczki, za pomocą których próbują oddać funkcjonowanie w stanie zjarania, mają wspólnego z rzeczywistością. Jest w tej chwili kwestią otwartą ile instytucji (przede wszystkim amerykańskich) zdecyduje się na zakup tych urządzeń i straszenie za ich pomocą społeczeństwa. Fatal Vision Marihuana Experience ma za zadanie przede wszystkim zapoznać nuworyszów z „niebezpiecznym światem zioła”.
A teraz, drogie czytelniczki, przyznajcie się: ile z was chciałoby mieć marihuanowy wibrator? W celu masowania mięśni twarzy oczywiście…