„Trzymaj… trzymaj jak najdłużej i nie wypuszczaj. Dajesz! Dajesz! Dobrze!!!” – ręka w górę, kto nie słyszał od swoich kumpli tego rodzaju dopingu, przy jaraniu zioła. Większość palaczy do dzisiaj jest przeświadczona o tym, że przytrzymanie w płucach „chmury” pozwoli im mocniej odlecieć. Tymczasem ma to niewiele wspólnego z prawdą – a uczucie, że nas po takim buchu „siekło” bierze się nie ze spalonej gandzi, tylko… ze szkodliwego, chwilowego niedotlenienia mózgu.
„Error, error. Martwica mózgu.”
Prawda jest natomiast taka, że ponad 95% THC, jakie się dostaje do naszych płuc jest absorbowane przez znajdujące się tam pęcherzyki płucne niemal natychmiast – w ciągu milisekund, czasem sekund. Eksperci zgodnie twierdzą, że optymalny czas przez jaki marihuanowy dym powinien znajdować się w naszych płucach wynosi 3-7 sekund. I dużo lepiej, by znajdował tam się krócej niż dłużej, bo ta druga sytuacja jest po prostu ewidentnie szkodliwa.
Co więcej już w 1989 r. w małym (obejmowało zaledwie 8 osób regularnie palących marihuanę), ale za to ciekawym badaniu, przeprowadzonym przez psychiatrów z Uniwersytetu w Chicago potwierdzono, że to jak długo przetrzymujemy bucha w płucach nie ma znaczenia dla poziomu zjarania się. Wszystkie osoby, które wzięły udział w eksperymencie miały przetrzymać „chmurę” przez kolejno 0, 10 lub 20 sekund. Naukowcy nie zauważyli żadnych różnic w ich poziomie upalenia. Rezultaty tego badania potwierdziło kolejne podobne doświadczenie, przeprowadzone 2 lata później (tym razem uczestnicy trzymali dym przez 0 lub 15 sekund, była też grupa kontrolna, która tylko myślała, że pali marihuanę). Swoją drogą omawiani psychiatrzy przeprowadzili ponad 100 ciekawych eksperymentów dotyczących przeróżnych narkotyków, warto je sobie przejrzeć w wolnym czasie (link tutaj).
„A co się stanie jeśli przytrzymam dym w płucach dłużej? Przecież robiąc tak zawsze wyraźnie czuję, że faza mnie mocniej łapie. Głowa i całe ciało zaczynają robić się lekkie. Jak to wytłumaczysz?” – aby przekonać tych, którzy tak do tematu podchodzą, proponuję abyście zrobili eksperyment – o ile palicie też papierosy. Zaciągnijcie się dymem z peta i przytrzymajcie go w płucach tak samo jakbyście to zrobili paląc blanta. Pojawi się uczucie lekkości, oszołomienia, tętno wam wyraźnie przyśpieszy. Coś wam to przypomina?
Pojawiające się po przetrzymaniu dymu uczucie, że nas „siekło” jest niezależne od tego co palimy, bo nie stąd się bierze. Powstaje dlatego, że zablokowaliśmy sobie dopływ tlenu, w rezultacie czego nastąpiło chwilowe niedotlenienie mózgu. Wydawałoby się, że jest to rzecz błaha – przecież to się dzieje tylko przez 10, czy max. 20 sekund. Otóż nie, ta krótka chwila braku tlenu powoduje natychmiastową śmierć pewnej ilości komórek mózgowych (bez przesadnej paniki, mamy ich sporo, a wiele z komórek mózgowych nasz organizm jest w stanie zastąpić nowymi). Zewnętrznie przekłada się to właśnie na uczucie charakterystycznego kopa, który mylnie przypisujemy „wchodzeniu” marihuanowej fazy. Tymczasem ta „dopada” nas dużo bardziej subtelnie, bez nagłego, tęgiego „łup!”.
Sytuacji regularnego i częstego niedotleniania mózgu żaden palacz nie powinien lekceważyć – medycyna w tym wypadku mówi wyraźnie, że może to prowadzić do poważnego obniżenia zdolności intelektualnych (w tym obniżenia tzw. IQ), problemów z koncentracją i pamięcią (zauważyliście, że to akurat jest dość częste u niektórych palaczy? Żadne badania naukowe na razie nie wskazują by sama marihuana – poza momentem fazy – przynosiła tego typu skutki…), czy napadami uporczywej senności. Naprawdę warto zmienić swe nawyki, jeśli ktoś jest przyzwyczajony do przytrzymywania dymu. Nie róbmy ziołu złej reklamy.
„Synu marnotrawny, cóżeś uczynił…”
Jest jeszcze jeden dobry powód, by się mocno nie zaciągać. Większości palaczy wydaje się, że czym więcej dymu wciągną, tym lepiej. Prawda jest natomiast taka, że przy takich „mega-chmurach” paradoksalnie… marnujemy sporo towaru. Bo zamiast rzeczywiście wciągnąć dym do płuc wypełniamy nim także całe nasze drogi oddechowe, począwszy od gardła. Oczywiście pęcherzyki płucne nijak nie będą w stanie tego stuffu zaabsorbować i wprowadzić w nasz krwioobieg.
Ciekawym trickiem który wykorzystują niektórzy zaawansowani palacze jest „dopychanie chmury do płuc”. Technika zwiększająca ilość towaru dostającego się tam, gdzie wpłynąć powinien jest banalnie prosta: mądrzy palacze po zaciągnięciu się Mary Jane, zaciągają się jeszcze odrobiną powietrza, która popycha znajdujący się w drogach oddechowych towar dalej do płuc. Nie tylko maksymalizują w ten sposób efekt i zapobiegają pośrednio niedotlenieniu, na dodatek jeszcze oczyszczają od razu swe drogi oddechowe, dla których każdy rodzaj dymu jest trujący (a zwłaszcza ten o wysokiej temperaturze, pisaliśmy o tym szczegółowo tutaj).
„Złoty środek”
Umiar i umiejętność wypośrodkowania to klucze do tego, by palić efektywnie, a zarazem nie robić sobie krzywdy. Przyznajmy otwarcie – każdy palacz obawia się, że nie zaciągnie się dymem właściwie i nie trafi on aż do płuc. Ale lepiej nawet w ten sposób zmarnować część buchów, niż regularnie marnować towar zaciągając się zbyt mocno i prowadzić przy okazji do niedotlenienia mózgu. Sknertswo w przypadku gandzi nie popłaca, gdy poczujesz, że dym już napłynął ci do płuc najzwyczajniej w świecie go „na spokojnie” wypuść. Bez nerwowego zastanawiania się: „a może to jeszcze nie cała chmura?”. Jaranie zioła to przecież coś co ma sprzyjać chillowaniu, nie zamieniaj go w nerwowe „ćpanie po kątach”.
Mops