Major Neill Franklin to członek LEAP – organizacji byłych funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości walczących o liberalizację prawa narkotykowego. W wywiadzie z nami opowiada o zaletach legalizacji marihuany, zwłaszcza o jej plusach w przypadku używania narkotyków przez nieletnich. A także o tym jak w Polsce możemy przekonać społeczeństwo do legalnej trawy.
Podczas swoich przemówień wygłasza pan ostatnio bardzo interesująca tezę. Twierdzi pan, że zalegalizowanie sprzedaży narkotyków sprawia, że bardzo młodzi ludzie mają trudniejszy do nich dostęp – to może zaskakiwać, bo wielu ludzi jest przekonanych, że jest odwrotnie.
To jest zupełnie błędne przekonanie. Ludziom często się wydaje, że narkotykowa prohibicja zmniejsza dostęp dzieciaków do substancji odurzających. Jesteśmy bowiem przekonani, że jeżeli coś zakażemy, to wysyłamy wiadomość: „Możesz zostać aresztowany”, czy choćby: „Możesz mieć kłopoty” i tym samym odstraszamy.
Tak naprawdę jest dokładnie odwrotnie: jeśli czegoś zakażesz i sprawisz, by całą sprawę kontrolował nielegalny rynek – gdy raz się na to zdecydujesz odbierasz sobie jakąkolwiek możliwość kontrolowania tego rynku. Podkreślę: zakazywanie jakiejkolwiek substancji oznacza zrzeczenie się możliwości kontrolowania tej substancji i przekazania władzy nad nią kryminalistom.
Jaki jest cel kryminalistów, co chcą osiągnąć sprzedając narkotyki? To proste. Chcą zarobić jak najwięcej pieniędzy. A skoro ich nie dotyczą żadne regulacje, żadne standardy jakości, skoro kontrolują od dołu do góry cały mechanizm dystrybucji – w jaki sposób najpewniej zwiększą swoje zyski?
Przede wszystkim, będą starali się sprzedać swój produkt możliwie największej liczbie ludzi, nie bacząc na wiek, czy jakiekolwiek inne względy. A mówimy tu o produktach, które mogą uzależnić i które często są dystrybuowane w biednych środowiskach, aby ludzie mający ciężkie życie choć na chwilę mogli poczuć się szczęśliwi.
Natomiast na legalnym i regulowanym rynku to nie przestępcy, tylko lokalne społeczności decydują o tym ile jest punktów sprzedaży i w kogo ręce może trafić narkotyk. Na nielegalnym rynku nie ma żadnych limitów, żadnych ograniczeń. To oznacza, że de facto zamieniamy każdą ulicę w potencjalny punkt sprzedażowy, nad którym nikt nie panuje.
Idźmy dalej. Co jest potrzebne do sprzedawania na ulicy? Gangsterzy potrzebują do tego ludzi, siłę roboczą. U mnie w Baltimore organizacje przestępcze do tego celu często wybierają dzieci pomiędzy 10. a 18. rokiem życia. Dlaczego? Z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że dzieci są podatne na wpływ, łatwe do manipulowania i łatwo je zatrudnić.
Po drugie nie kosztują ich tyle co dorosły sprzedawca. Jeśli dziecko zostanie przyłapane na sprzedaży i zostanie aresztowane zwykle nie trzeba za nie wpłacać kaucji, jak za dorosłego. Zwykle też jest wypuszczane i oddawane pod opiekę rodziców. W przypadku osoby pełnoletniej jest przecież zupełnie inaczej. Nie mówiąc już o tym, że także wszelkie koszta sądowe są relatywnie niskie w porównaniu z rozprawą dorosłego. Zatrudnianie dzieci jest więc dla organizacji przestępczych dużo bardziej opłacalne.
Warto jeszcze wspomnieć, że dziecko-handlarz zapewnia przestępcom dodatkowy kanał dystrybucji, do którego normalnie nie mieliby łatwego dostępu. Dzieci chodzą do szkoły. A tam komu sprzedają swój towar? Oczywiście swoim kolegom i koleżankom. Szkoła to także dobre miejsce do rekrutowania swoich własnych kolegów do dilerki.
Przejdźmy teraz do kolejnego etapu – samej sprzedaży. Na legalnym rynku tylko niektóre narkotyki są dostępne. Na nielegalnym rynku diler ma wszystko, co się cieszy jaką-taką popularnością. Zwykle zaczyna od sprzedaży nowym osobom marihuany, bo jest to najbardziej powszechny nielegalny narkotyk, najłatwiej jest więc go zaoferować. Ale dilera nie obowiązują żadne ograniczenia, tak jak w przypadku normalnych sklepów. Będzie więc z czasem próbował – jak każdy umiejętny sprzedawca, którego nie obowiązują żadne regulacje – wcisnąć ci coś mocniejszego, bardziej dla niego zyskownego, czy silniej uzależniającego, co cię łatwiej i pewniej z nim zwiąże.
To tylko parę obrazków, które zarysowałem, żeby pokazać jak to się dzieje, że zakazując jakieś substancji kończymy nie na tym, że ograniczamy do niej dostęp, ale na tym, że dana substancja jest łatwiej dostępna i to bez żadnych ograniczeń.
Oczywiście nawet na legalnym, regulowanym rynku nie jest możliwe, aby w ogóle wykluczyć dostęp dzieci do narkotyków. Widzimy jak jest w przypadku alkoholu, czy papierosów. Natomiast nasze amerykańskie doświadczenia z legalizacją marihuany udowadniają, że regulowany rynek jest skuteczną metodą znaczącego ograniczania dostępu dzieci do narkotyków.
I chodzi tu nie tylko o prawne zakazy, ale też edukowanie ludzi i presję wywieraną na jednostki przez ich własne, lokalne społeczności.
Dzięki legalnie funkcjonującym sklepom możemy liczyć na parę ważnych rzeczy. Po pierwsze mamy pewność, że sprzedawcami nie będą dzieci. Po drugie sprzedaż będzie się odbywała w specjalnie do tego przeznaczonych punktach, które muszą spełniać określone standardy jakości i których asortyment musi także spełniać pewne normy. Po trzecie mamy nie tylko pewność, że za ladą będzie stał dorosły, ale także, że będzie to osoba mająca głęboką wiedzę na temat tego czym handluje. Po czwarte: wiemy, że towar będzie sprzedawany dorosłym, bo dziecko nie może nawet wejść do takiego sklepu.
Legalnie działające sklepy nie oznaczają oczywiście tego, że nie da się już narkotyków kupić na ulicy, ale…