Czy konopie to swego rodzaju cudowny, uniwersalny lek? Dlaczego biedna Ameryka Południowa jest bardziej otwarta na leczenie konopiami, niż bogata, „nowoczesna” Europa? Co najbardziej różni Polskę od Hiszpanii, jeśli chodzi o konopie? O tym rozmawialiśmy z Cristiną Sanchez, która jest aktywistką konopną, a także jako naukowiec od lat bada przeciwnowotworowe właściwości kannabinoidów.
W przeciągu kilku ostatnich lat słyszałem od wielu osób, że medyczna marihuana jest swego rodzaju cudownym lekiem. Co sądzi pani o tym twierdzeniu?
Cristina Sanchez: Jestem przekonana, że konopie mogą pomóc wielu, wielu ludziom, w bardzo różnych chorobach. Nie wydaje mi się jednak by były jakimś swoistym, uniwersalnym panaceum. Medyczna marihuana sprawdza się bardzo dobrze w określonych warunkach, ale nie uważam, żeby samoistnie była lekiem na cokolwiek. To świetne narzędzie terapeutyczne, ale na pewno nie jest tak, że działa zawsze i w każdej sytuacji. Nie znam zresztą specyfiku, który by w ten sposób działał i medyczna marihuana nie jest tutaj żadnym wyjątkiem.
W swoich wypowiedziach zwraca pani uwagę na to, że w kwestii medycznej marihuany dużo więcej dzieje się w Ameryce Północnej, czy nawet Południowej, niż w Europie. Twierdzi pani, że tamtejsze ruchy społeczne i rządy są bardziej aktywne w tej dziedzinie, co się przekłada na bardziej liberalne i nowoczesne rozwiązania prawne. Dlaczego tak jest?
To dobre pytanie i tak naprawdę nie wiem dlaczego państwa europejskie są w tyle za Amerykami. Przypuszczam, że w jakiejś mierze wynika to z tego, jacy my – Europejczycy jesteśmy. Mniej pozytywnie podchodzimy do rzeczywistości, jesteśmy bardziej krytyczni i więcej narzekamy, a z drugiej strony łatwiej poddajemy się różnego rodzaju zakazom i nakazom.
Przykładowo w Ameryce Południowej w wielu krajach konopie zostały zalegalizowane ponieważ wiele, wiele matek podjęło walkę o prawo do leczenia nimi swoich dzieci. Nie zauważyłam podobnego zjawiska w większości europejskich krajów, a przynajmniej nie miało ono tak szerokiego wymiaru społecznego. Jeśli popatrzymy, na przykład, na Hiszpanię, w której żyję na co dzień, to jest tam wiele rodzin, które mają dzieci chore na epilepsję i leczą je konopiami. Problem w tym, że te rodziny nie chcą się dzielić swym doświadczeniem zresztą społeczeństwa, opowiadać o tym i nagłaśniać tego. Bo się boją – że zostaną zaaresztowane, ale, że zostaną im odebrane ich dzieci.
Czy coś takiego kiedykolwiek się zdarzyło w Hiszpanii – że którejś tego typu rodzinie odebrano leczone marihuaną dziecko, albo, że któryś z rodziców został aresztowany?
Nie. Nic takiego nigdy nie miało miejsca, o ile mi wiadomo. To jednak nie zmienia tego, że rodzice się boją, że coś takiego mogłoby się stać. I dlatego wolą „siedzieć cicho”, niż głośno mówić o swoich doświadczeniach w leczeniu dziecka.
To przykre, że tak się dzieje…
Tak, ale niestety tak jest. I widzę, że w wielu innych krajach europejskich jest podobnie.
Innym powodem dla którego w Ameryce Południowej znajdziemy bardziej zaawansowane rozwiązania prawne w kwestii medycznej marihuany jest być może ogólna dostępność do leków i do leczenia. W Europie jest to coś normalnego, coś, co jest nam dane. W Ameryce Południowej natomiast ludzie muszą nierzadko o takie rzeczy walczyć. Są niejako przyzwyczajeni do tego, że leczenie danym specyfikiem, to jest coś, co musi zostać wywalczone.
Inaczej jest u nas – w Europie. W większości krajów naszego kontynentu jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że mamy dostęp do praktycznie wszystkiego co oferuje medycyna. Dlatego tak łatwo nie odnajdujemy się w sytuacji, gdy nagle o jakąś metodę leczenia trzeba staczać z rządami boje.
Jeśli porównamy obecne regulacje prawne dotyczące medycznej marihuany w Hiszpanii i w Polsce, to jedną z rzeczy, która najbardziej różni nasze przepisy jest to, że Hiszpanie mogą legalnie hodować własne konopie na swoje potrzeby. To chyba bardzo ważny zapis i bardzo znacząca różnica.
Szczerze mówiąc nie wydaje mi się, żeby to było aż takie ważne, jeśli chodzi o różnice w hiszpańskim i polskim prawie. Myślę, że to, co nas naprawdę zasadniczo dzieli, to to, jak marihuana jest postrzegana przez ogół społeczeństwa. W naszej hiszpańskiej kulturze używanie konopi jest czymś co jest bardzo szeroko akceptowane społecznie. Marihuana jest u nas bardzo popularna wśród młodzieży, mamy społeczne kluby konopne, etc. Chcę przez to powiedzieć, że u nas konopie to coś normalnego, z czym żyjemy na co dzień. Nie rodzą przez to też tylu obaw u społeczeństwa.
Czy mimo bardzo liberalnego prawa – w porównaniu przynajmniej z innymi krajami Europy – czuje pani, że w Hiszpanii są jakieś restrykcje, które powinny zostać jak najszybciej z używania konopi zdjęte?
Zdecydowanie tak. Jednak w tej chwili mamy rząd, który nie jest gotów nawet rozmawiać o terapeutycznych zastosowaniach konopi. Mam więc wrażenie, że w dyskusji o marihuanie się wręcz cofamy. Cóż, nasz rząd nie jest zbyt otwarty na tego typu kwestie, a jest to tym większy problem, że obecnie osoby leczące się u nas medyczną marihuaną nie mają odpowiedniej ochrony prawnej. To jest coś, co trzeba by było zmienić natychmiastowo, a niewiele wskazuje na to, że tak się w najbliższej przyszłości stanie.