Powyższe sugestie branży alkoholowej trafiły wyłącznie do amerykańskich kongresmenów. Opinia publiczna miała się nigdy nie dowiedzieć, że alko-biznes ma cokolwiek przeciw ziołu. Zastanówmy się przez chwilę jak zupełnie niepoważny jest wysunięty przez WSWA argument.
Depenalizacja Mary Jane w Kolorado spowodowała oczywiście, że masę ludzi sięgnęło po marihuanę. Nie ważne czy regularnie, czy tylko okazyjnie – z czystej ciekawości, skoro na rynku pojawiło się coś nowego. Każda taka osoba test na obecność w jej organizmie marihuany przeszłaby pozytywnie, wystarczy tutaj pojedynczy kontakt z ziołem w ciągu ostatnich dni, czy nawet tygodni.
Drugą ważnym faktem jest to, że legalizacja w Kolorado spowodowała dodatkowe szkolenia policjantów i wyczulenie ich na kwestię upalonych kierowców. Rezultat jest taki, że miejscowe służby znacznie częściej niż kiedyś testują na obecność narkotyków osoby zatrzymane do kontroli i te będące uczestnikami wypadków (dla porównania w Polsce „Gazeta Wyborcza” na początku tego roku straszyła czytelników tytułem „Coraz więcej kierowców prowadzi pod wpływem narkotyków”, dopiero po wgłębieniu się w artykuł można przeczytać, że „przy okazji” dwukrotnie wzrosła liczba przypadków, w których policjanci poddają kierowców narkotestom). Trudno, żeby w takiej sytuacji odczuwalnie nie zwiększyła się liczba osób kierujących „po ziole”.
Po trzecie, w ogniu wcześniejszej nagonki na prowadzenie po marihuanie powszechnie szanowany „Washington Post” opublikował artykuł bazujący na oficjalnych statystykach, z którego wynika, że rok w którym zalegalizowano rekreacyjne używanie marihuany w Kolorado jest rokiem, w którym ogólna liczba śmiertelnych wypadków samochodowych w tym regionie sięgnęła historycznego minimum (szerzej omawialiśmy to już tutaj).
Twarde dane
Statystyki przytoczone przez renomowane angielskojęzyczne media (CBS, „The Guardian”) pokazują to wyraźnie – tam gdzie legalizuje się rekreacyjne palenie zioła, tam odczuwalnie zwiększa się sprzedaż napojów wyskokowych.
W przypadku np. stanu Kolorado dane za 2014 r. (pierwszy w którym legalna była marihuana rekreacyjna), które władze upubliczniły wyglądają następująco:
– w stosunku do analogicznego okresu poprzedniego roku dochody władz z tytułu podatku akcyzowego od napoi wyskokowych wzrosły o 2,4% i wyniosły 42 mln $
– sprzedaż piwa wzrosła o 1,1 %
– sprzedaż wina wzrosła o 1,3 %
– sprzedaż silniejszych alkoholi wzrosła o 3 %
Należy jednak zaznaczyć, że większość ekonomistów wskazuje, że same wyniki sprzedaży to za mało, by mieć pewność zależności między legalizacją zioła, a spożyciem alkoholu. Mimo wszystko te wyniki są jednak dla wielu osób szokujące, bo podważają prosty przesąd mówiący, że gandzia spowoduje odwrócenie się ludzi od trunków wyskokowych.
„Kobieca” zazdrość?
Skoro legalizacja marihuany nie szkodzi interesom alko-koncernów, to warto się zastanowić skąd może taka wroga ich postawa wynikać. Niewykluczone, że zarządzający tymi firmami ludzie nie interesują się danymi statystycznymi lub im po prostu nie wierzą, skoro te stoją w jaskrawej sprzeczności z tym, co wydawałoby się logiczne „na chłopski rozum”.
Ale może chodzić też o zazdrość. Taką niską, jak to się mówi „kobiecą” zazdrość: w USA raczkującą jeszcze branżę konopną uważa się za nową żyłę złota. Obroty firm handlujących ziołem lub produktami związanymi z nim rosną w fenomenalnym tempie. Jak podaje portal biznesowy „The Fortune” wzrosły one w 2015 r. w stosunku do poprzedniego roku o aż 17% i wyniosły 5,4 mld $. W 2016 r. wzrosły one o kolejne 25% do 6,7 mld $. Prognozy na rok 2017 opiewały na kwotę blisko 10 mld $, a rok 2021 ma przynieść 25 mld $ obrotów.
Jeżeli to tempo wzrostu w którymś momencie nie zostanie drastycznie ograniczone, to jest całkiem możliwe, że zioło za całkiem niedługi czas stanie się najpopularniejszą używką w USA. I może właśnie to, tak cholernie boli przedstawicieli branży alkoholowej.