Tomasza Kalitę większości czytelników przedstawiać chyba nie trzeba. To chory na glejaka mózgu polityk SLD, który w ostatnich miesiącach swego życia walczył o zalegalizowanie leczniczego używania konopi. Na niedawnej konferencji „Konopie w teorii i praktyce” udało nam się porozmawiać z jego żoną, Anną Kalitą, która wystąpiła na niej zarówno w roli prelegenta, jak i dziennikarki. To była trudna rozmowa o tym jak wygląda życie po śmierci ukochanej osoby i co daje jej kontynuowanie walki o medyczną marihuanę, którą rozpoczął jej mąż.
Pewnie wiele osób jest zaskoczona tym, że wystąpiła pani na tej konferencji.
Nie, wręcz przeciwnie. Dlaczego?
Myślę, że wielu ludzi mogło się nie spodziewać, że się pani tak mocno i aktywnie zaangażuje w walkę o medyczną marihuanę.
Wie pan… gdy umarł mój mąż, to nie za bardzo wiedziałam jak mam sobie poradzić i co w ogóle mam robić. Ale pewna bardzo mądra osoba z TVNu, telewizji w której pracuję, powiedziała mi, że zaangażowanie w to może nadać sens memu dalszemu życiu. Powiedziała mi, że powinnam to zrobić. I teraz widzę rzeczywiście, że to mi daje poczucie sensu – to jest dla mnie bardzo ważne.
To przynosi pani ulgę?
Tak, bo… nie chcę się już rozwodzić nad tym czym jest depresja, a czym nie jest, ale… ja nie potrafię dojść do siebie. Mimo, że minęło już 16 miesięcy… no bo to się życie skończyło dla mnie… Natomiast… być tu, mówić do ludzi, robić coś na rzecz tej sprawy – w tym widzę sens. A jak już człowiek w czymś widzi sens, to już jest dobrze.
Miałem możliwość rozmawiać z pani mężem krótko przed jego śmiercią [wywiad ten możecie przeczytać tutaj – dop. red.]. Bardzo mocno zaangażował się w walkę o medyczną marihuanę. Rozumiem, że z pani strony to jest kontynuacja, podjęła pani walkę, którą rozpoczął pani mąż?
Tomek bardzo się w tę sprawę zaangażował. Trudno to odpuścić. Tomek umarł, ale tyle osób jest chorych… To jest wręcz niesamowite, jak wiele obcych osób w trakcie tego jak Tomek chorował i potem jak umarł zgłosiło się do mnie na Facebooku, że chciałoby nawiązać kontakt. Z wszystkimi tymi osobami nawiązałam kontakt – tak po prostu. Większość z tych osób to kobiety, chciały mnie po prostu wesprzeć w tych trudnych chwilach, bo poznały naszą historię. Proszę sobie wyobrazić, że z tego grona żadna z nich nie miała takiej historii, jak ja. A teraz dwie… najpierw ich mężowie zachorowali dokładnie na tego samego glejaka co Tomek… a teraz już nie żyją. To naprawdę może dotknąć każdego.
Tyle jest zastosowań medycznej marihuany – epilepsja, nowotwory, stwardnienie rozsiane, choroby psychiczne, traumy… Jakim prawem w ogóle można odbierać ludziom prawo do takiego leczenia? To jest po prostu coś niewiarygodnego. Zresztą widzę jakie ogromne emocje to budzi w społeczeństwie. Mimo, że pracuję w programie „Uwaga”, gdzie wszystkie tematu, którymi się zajmujemy są raczej bulwersujące, to kiedy relacjonuję na kolegium czym się będę zajmować – że ustawa, która weszła w życie pół roku temu wciąż nie działa, to widzę, że nawet koledzy w redakcji są poruszeni, a nawet wręcz wściekli. Bo to jest przykład kiedy politycy dają ludziom w twarz. To już lepiej żeby nie było tej ustawy, niż żeby ją przegłosować po to, żeby powiedzieć: „Dajcie nam spokój! Chcieliście, macie. A teraz siedźcie cicho!”.
Nie ma pani poczucia „walenia głową w mur”?
Tak, ale nie można tego tak zostawić. Bo to było to, czego właśnie chcą politycy. Oni sobie tego życzą – byśmy im dali spokój. Nie można im dać spokoju…
Przejdź poniżej na drugą stronę